— Proszę sobie wyobrazić, podjął się on dowieść mi, że Bóg istnieje... Przypominałem mu to przy każdem spotkaniu. On zmykał i to ze wstydem, zapewniam.
— Jakto? Bóg nie istnieje! — zawołał ksiądz Mouret, wychodząc ze swego osłupienia.
— O, wiele tylko ksiądz zechce, odparł żartobliwie Jeanbernat. Rozpoczniemy na nowo ze sobą, jeżeli to księdzu ma zrobić przyjemność... Tylko uprzedzam, że jestem bardzo biegły. Jest tu w jednym pokoju na górze kilka tysięcy tomów, uratowanych w czasie pożaru w Paradou, wszyscy filozofowie z osiemnastego wieku, kupa starych książek o religii. Dowiedziałem ja się tam ładnych rzeczy... Od dwudziestu lat czytam to... No, będzie ksiądz proboszcz miał z kim gadać.
Wstał. Szerokim ruchem ręki wskazał na cały widnokrąg, ziemię, niebo, powtarzając uroczyście:
— Niema nic, nic, nic... Jak słońce zdmuchną, będzie koniec.
Doktór Paskal trącił lekko łokciem księdza Moureta. Przymrużał oczy, śledząc starca z ciekawością, przytakując głową, aby go pobudzić do mówienia.
— Zatem, pan jest materyalistą, ojcze Jeanbernat, — zapytał.
— Eh, ja tam sobie jestem tylko biedakiem — odrzekł stary, zapalając fajkę. — Kiedy hrabia de Corbière, którego byłem mlecznym bratem, umarł po nieszczęśliwym upadku z konia, dzieci aby się mnie
Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/69
Ta strona została przepisana.