— Nudzisz nas, idź sobie — rzekł Jeanbernat, ruszając ramionami.
Skoczyła jak koza i znikła, pozostawiając za sobą deszcz kwiatów. Słychać było trzaśnięcie jakiemiś drzwiami, a później śmiech za domem, śmiech dźwięczący donośnie, a oddalający się i ginący jakby w galopie dzikiego zwierzęcia puszczonego na trawę.
— Zobaczycie, że w końcu będzie nocowała w Paradou, mruknął stary swoim obojętnym tonem.
A odprowadzając gości:
— Doktorze — rzekł — jeżeli pan kiedy w tych dniach zastanie mię umarłym, niechże mi pan odda tę przysługę i wrzuci mię, w jamę gnojową, ot tam za mojemi sałatami... Dobra noc panom.
Opuścił drąg zamykający płot. Dom powrócił do swego błogiego spokoju, w południowym skwarze, pośród brzęczenia dużych much, które wyłaziły po bluszczu aż pod dach.