Usługiwała mu z macierzyńską troskliwością, nie przestając gadać. A kiedy skończył, pobiegła do kuchni zobaczyć, czy kawa jeszcze gorąca. Zupełnie sobie folgując, kulała jak nigdy, rozradowana pogodzeniem się. Zwykle ksiądz Mouret obawiał się kawy, sprowadzającej mu wielkie zaburzenia nerwowe; ale w tym wypadku, chcąc przypieczętować pokój, przyjął filiżankę, którą mu przyniosła. A gdy zapomniał się chwilę dłużej przy stole, ona usiadła naprzeciw niego, powtórzyła zwolna, jak kobieta dręczona ciekawością:
— Gdzie ksiądz był, księże proboszczu?
— Ależ — odpowiedział z uśmiechem — widziałem Bryszetów, mówiłem z Bamboussem...
Teraz musiał jej opowiedzieć co mówili Bryszeci, co postanowił Bambousse, i jaką mieli minę, co i gdzie w polu robili. Kiedy się dowiedziała o odpowiedzi ojca Rozalii:
— Dalibóg! — zawołała — gdyby małe umarło, ciąża by się nie rachowała.
A składając ręce z uwielbieniem pełnem zazdrości.
— Ależ to się ksiądz proboszcz musiał nagadać! Więcej niż pół dnia nim się do tego punktu doszło!... I ksiądz proboszcz sobie tak pomalutku wracał? Musiał być piekielny upał na drodze?
Ksiądz wstał, nie odpowiadał. Chciał mówić o Paradou, zasięgnąć wiadomości. Ale z obawy zbyt żywego wypytywania, przez jakiś nieokreślony wstyd, do którego nie przyznawał się sam przed
Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/85
Ta strona została przepisana.