Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/88

Ta strona została przepisana.
XI.

Około szóstej nastąpiło raptowne przebudzenie. Hałaśliwie otwierane i zamykane drzwi i wybuchy śmiechu wstrząsnęły całym domem i pojawiła się Dezyderya, z włosami spadającemi, z rękami zawsze jeszcze obnażonemi po łokcie, wołając:
— Sergiuszu, Sergiuszu!
Gdy spostrzegła brata w ogrodzie, przybiegła, usiadła przez chwilę na ziemi u jego stóp, błagając:
— Chodźże zobaczyć zwierzęta!... Nie widziałeś jeszcze zwierząt, powiedz sam! Zobaczysz, jakie one teraz śliczne!
Prosiła go długo. Nie lubił kurników. Ale widząc łzy w oczach Dezyderyi, ustąpił. Wtedy rzuciła mu się na szyję, z nagłem rozradowaniem młodego psa, śmiejąc się głośniej, nie otarłszy sobie nawet policzków.
— Jaki ty jesteś kochany! — mówiła, pociągając go. — Zobaczysz kury, króliki, gołębie i moje kaczki, które mają świeżą wodę, i moją kozę, której pokój jest teraz taki czysty, jak mój... Wiesz, mam