Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/91

Ta strona została przepisana.

znawała szczęścia kobiety brzemiennej przy dojeniu swej kozy. Nie mogło być nic zdrowszego. Nasycała się niewinnie zapachem, ciepłem, życiem. Żadna ciekawość rozpustna nie skłaniała jej do niepokojenia się kwestyą odradzania się, wobec kogutów bijących skrzydłami, samic w połogach, kozła zatruwającego ciasną stajnię. Ze spokojem ładnego zwierzęcia, ze swojem jasnem spojrzeniem, wolnem od myśli, cieszyła się, widząc mnożenie się swego małego światka, odczuwając, jakby jakieś powiększenie własnego ciała, zapłodniona, utożsamiona do tego stopnia z temi wszystkiemi matkami, że była jakby matką wspólną, matką naturalną, rozrządzającą bez żadnego dreszczu znojem zapłodnienia.
Od czasu, kiedy Dezyderya była w Artodach, przepędzała dni swe w pełni szczęśliwości. Wreszcie spełniło się marzenie jej życia, jedyne pragnienie zakłócające jej niedołężny umysł. Posiadała swoje kurniki, norę oddaną jej zupełnie, gdzie mogła hodować swoje zwierzęta, jak sama chciała. Odtąd zagrzebała się tam, klecąc budki dla królików, wykopując sadzawkę dla kaczek, przybijając gwoździe, przynosząc słomę, odrzucając wszelką pomoc. Robota Teuse kończyła się tu na umywaniu Dezyderyi. Kurniki znajdowały się za cmentarzem; często nawet się zdarzało, iż ciekawa kura przeskoczyła przez mur i Dezyderya musiała iść ją łapać między grobami. W głębi znajdowała się szopa, w której była królikarnia i kurnik; na praow mieszkała koza w małej stajence. Zresztą wszy-