Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/96

Ta strona została przepisana.

tak wyglądasz jakbyś uciekał... A mojeż pisklęta! Wykluły się tej nocy.
Wzięła garść ryżu, rzuciła przed siebie. Kura gdakając zwołująco, zbliżyła się poważnie, a za nią cała gromada piskląt, ze świegotem i gwałtownem rozbieganiem się ptactwa zabłąkanego. Kiedy były w samym środku ziarn ryżu, matka uderzyła mocno dziobem, odrzucając ziarna które rozbiła, a małe, dziobały przed nią pośpiesznie. Zachwycające dziecęcością, półnagie, z głową okrągłą, z oczami żywemi jak ostrza stali, z dziobkiem tak śmiesznie osadzonym, z puszkiem tak zabawnie stojącym do góry, iż podobne były do trzygroszowych zabawek. Dezyderya śmiała się z uciechy, patrząc na nie.
— Kochaniątka! — szeptała.
Wzięła dwoje, po jednem do każdej ręki, okrywając je mnóstwem pocałunków. I ksiądz musiał ja oglądać szczegółowo, a ona mówiła spokojnie:
— To niełatwo odróżnić koguty. Ale co do mnie, to się nie pomylę... Ot, to jest kura, a to, także kura.
Postawiła je na ziemi. Ale inne kury zbiegały się do ryżu. Wielki kogut czerwony o piórach płomienistych, postępował za niemi, podnosząc swe szerokie łapy z pełnym ostrożności majestatem.
— Aleksander robi się przepyszny — rzekł ksiądz — aby sprawić przyjemność siostrze.
Kogut nazywał się Aleksander. Patrzył na młodą dziewczynę swojem ognistem okiem, z głową obró-