Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/97

Ta strona została przepisana.

coną i rozszerzonym ogonem. Zbliżył się aż do brzegu jej spódnic.
— On mię lubi, — rzekła. — Tylko mnie jednej pozwala się zbliżyć do siebie. To dobry kogut. Ma czternaście kur i nie znajduję nigdy jaja bez zarodka... Prawda, Aleksander?
Schyliła się. Kogut nie uciekł przed jej pogłaskaniem. Zdawało się, że fala krwi zapala jego grzebień. Bijąc skrzydłami, z wyciągniętą szyją, wydał krzyk przeciągły, dźwięczący jakby wyszedł z trąby śpiżowej. Po czterykroć zapiał, a wszystkie koguty w Artodach odpowiadały z oddali. Dezyderyę rozbawiła bardzo zmieszana mina brata.
— A co, rozdziera ci uszy? — rzekła. — On ma głos znakomity... Ale wierz mi, że nie jest zły. To kury są złe... Czy pamiętasz tę wielką nakrapianą, co znosiła żółte jaja? Pozawczoraj zdarła sobie skórę na łapce. Jak tamte zobaczymy krew, jakby powaryowały. Wszystkie za nią chodziły, dziobały ją, piły jej krew, tak że do wieczora zjadły jej łapę. Zastałam ją, kiedy z głową za kamieniem, jak głupia, nic nie mówiąc, dawała się pożerać.
Żarłoczność kur nie przeszkadzała jej śmiać się. Opowiedziała inne okrucieństwa ze spokojem: młode kurczęta z zadem rozszarpanym, z wyciągniętemi wnętrznościami, po których odnalazła tylko szyję i skrzydła; pokot kociąt zjedzonych w stajni, w kilka godzin czasu.
— Dałbyś im człowieka — mówiła — a poradziłyby mu... A wytrzymałe! Doskonale żyją ze zła-