Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/98

Ta strona została przepisana.

maną nogą. Z ranami, z takiemi dziurami w ciele, że pięść wlezie, zajadają jak zwykle swoją zupę. Ja dla tego lubię je; we dwa dni ciało im odrasta, a ciepłe są zawsze jakby miały zapas słońca pod piórami... Kiedy je chcę uraczyć, to kraję im mięso surowe. A robaki! Zobaczysz zaraz czy im smakują.
Pobiegła do kupy gnoju, znalazła robaka i wzięła go bez obrzydzenia. Kury rzucały się do jej rąk. Ona, podnosząc robaka bardzo wysoko, bawiła się ich łapczywością. Wreszcie otworzyła palce. Kury tłoczyły się, rzuciły, potem jedna z nich uciekła z robakiem w dziobie, goniona przez resztę. Tym sposobem był on porwany, zgubiony, odebrany znowu, aż wreszcie jedna kura z wielkim wysiłkiem gardła, połknęła go. Wtedy, wszystkie naraz się zatrzymały, z szyją przechyloną, okiem okrągłem, wyczekując drugiego robaka. Dezyderya uszczęśliwiona, wołała na nie po imieniu, mówiła im czułości; a ksiądz Mouret cofał się o kilka kroków wobec tego natężenia żarłocznego zapału.
— Nie, wcale nie nabrałem odwagi — rzekł do siostry, która chciała, aby ocenił wagę kury przez nią tuczonej. — Boję się dotykać żywych zwierząt.
Starał się uśmichnąć. Ale Dezyderya nazwała go tchórzem.
— Jakto! a moje kaczki, gęsi, indyki! Cóibyś robił, żebyś tego wszystkiego musiał doglądać?... Ot co brudne jest, to kaczki. Słyszysz jak kłapią dziobem w wodzie? A kiedy dają nurka, widać