Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 1.djvu/102

Ta strona została przepisana.

Niepodobna jej było zajść znienacka, przesuwała się bez najmniejszego szmeru przez najwęższe szczeliny. Sama przez się nic nie znaczyła. Jeżeli jednak miała bliższe stosunki z zawiadowcą stacji, nabierała przez to niezaprzeczonej wyższości, a więc ponętnem było pochwycić jej tajemnicę, ażeby buchalterką uczynić w ten sposób zależną.
— O! ja się dowiem! — mówiła dalej pani Lebleu. — Nie pozwolę się zjeść. Jesteśmy tu i zostaniemy. Poczciwi ludzie trzymają naszą stronę, nieprawdaż, moja pani?
Rzeczywiście wszyscy mieszkańcy stacji zawzięty brali udział w tej wojnie dwóch mieszkań. Cały korytarz wrzał.
Tylko drugi pomocnik zawiadowcy, Moulin, wcale się tem nie interesował, zadowolony, że mieszka od frontu, z żoną, kobiecinką cichą i wątłą, która nie pokazywała się prawie nigdy, a dawała mu dzieci co dwadzieścia miesięcy.
— No — dodała Filomena — niech się oni nie dmą, jeszcze niewiadomo, czyje będzie na wierzchu... Ale niech się pani ma też na baczności, bo ten ich znajomy ma długą rękę.
Trzymała ciągle parę jajek; wreszcie je ofiarowała; jajka świeżutkie, znalazła je zrana pod kurkami.
Stara dama dziękowała tysiąckrotnie.
— Jakaż pani grzeczna!... Pani mnie psujesz!... Niechże pani przychodzi częściej na pogawędkę. Mąż mój, jak pani wie, ciągle przy kasie, a ja nudzę się okropnie, zmuszona tu siedzieć ciągle... przez te moje nogi... Cóżby dopiero było, gdyby ci nędznicy pozbawili mnie mego widoku?
Potem, gdy ją odprowadzała i otwierała już drzwi, przyłożyła palec do ust.