am spieszyła, a we drzwiach ukazywali się urzędnicy z różnych biur i podchodzili do siebie nawzajem.
Kiedy zbliżano się do wagonu, pan Dabadie głośno uczynił uwagą.
— A jednak wczoraj przecie musiano oglądać wagony. Gdyby zostały ślady, zarazby o nich dano znać w raporcie.
— Zobaczymy! zobaczymy! — wtrącił pan Cauche.
Otworzył drzwiczki i wszedł do przedziału.
I w tejże chwili wykrzyknął, klnąc przez zapomnienie:
— A! kroćset sto tysięcy! a to jakby krew puszczono wieprzowi.
Szmer przerażenia przebiegł po obecnych, głowy się wyciągnęły naprzód, a pan Dabadie, jeden z pierwszych chciał zobaczyć i zawiesił się na stopniu, a za nim Roubaud, jak i inni, także wydłużał szyję.
Wewnątrz, w przedziale nie znać było nieładu.
Szyby były zapuszczone, wszystko zdawało się na właściwem miejscu.
Tylko przez otwarte drzwiczki rozchodził się okropny odór, a w środku, na jednej z poduszek stała kałuża czarnej krwi, kałuża tak głęboka, tak szeroka, że z niej jak ze źródła wypłynął strumyk, cieknąc po dywanie. Na suknie tu i owdzie ścięła się w gruzełki. I nic więcej prócz tej krwi cuchnącej.
Pan Dabadie uniósł się.
— Gdzie są ludzie, którzy wagon oglądali wczoraj wieczorem? Niech mi tu ich przyprowadzą!
Stali właśnie blisko, zbliżyli się, wyjąkali jakąś wymówkę, że w nocy niepodobna było widzieć, a przecie wszędzie szperali. Wczoraj, zaklinali się, nic nie poznali.
Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 1.djvu/106
Ta strona została przepisana.