Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 1.djvu/107

Ta strona została przepisana.

Tymczasem pan Cauche, stojąc w wagonie, notował ołówkiem szczegóły do raportu.
Wezwał Roubauda, u którego bywał chętnie i często obydwaj, zapaliwszy papierosy, przechadzali się wieczorem w wolnej godzinie wzdłuż stacji.
— Panie Roubaud, proszę, wejdź, pomożesz mi.
A kiedy pomocnik zawiadowcy stacji przeskoczył przez krew na dywanie, ażeby na nią nie nastąpić:
— Zobacz pan — rzekł — pod tamtą poduszką, czy tam co czasem nie wpadło?
Podniósł poduszki i szukał rękami ostrożnie, ale ze spojrzeniem zwykłej ciekawości.
— Nic niema.
Wtem zwróciła jego uwagę plama na suknie kanapki; pokazał ją naczelnikowi.
Czyż to nie było odciśnięcie skrwawionego palca?
Nie, zgodzono się wkońcu, że to tylko błoto.
Tłum ludzi cisnął się, ażeby przyjrzeć się tej rewizji, węsząc zbrodnię, tłocząc się ztyłu zawiadowcy, który z odrazy, właściwej takiemu delikatnemu człowiekowi, zatrzymał się na stopniu i nie posunął się dalej.
Nagle pan Dabadie zauważył głośno:
— Ale, panie Roubaud, pan jechałeś tym pociągiem, nieprawdaż?... Wszak wróciłeś wczoraj kurjerem... Możebyś pan nam mógł dostarczyć jakich wskazówek?
— A tak! prawda! — zawołał naczelnik straży — czyś pan czego nie zauważył?
Przez trzy, czy cztery sekundy, Roubaud pozostał niemy.
Właśnie nachylony przyglądał się dywanowi. Ale