Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 1.djvu/11

Ta strona została przepisana.

nił wgłębi pociąg, nadchodzący z Wersalu i pociąg, odchodzący do Auteuil: mijały się z sobą.
Roubaud chciał już odejść od okna, gdy usłyszał głos, wymawiający jego imię. Wychylił się, ażeby zobaczyć. Poniżej, na balkoniku czwartego piętra, poznał młodzieńca lat trzydziestu, Henryka Dauvergne, nadkonduktora, który mieszkał tu ze swym ojcem, także urzędnikiem kolejowym i dwiema siostrami, Heleną i Zofją, blondynkami po lat ośmnaście i dwadzieścia, prowadzącemi gospodarstwo z sześciu tysiący franków obu mężczyzn, wśród ciągłej wesołości. Słychać było jak starsza się śmiała, gdy śpiewała młodsza, a ptaszki w klatce współzawodniczyły z jej trylami.
— A panie Roubaud, jesteś pan w Paryżu! Zapewne dla tej sprawy z podprefektem!
Pomocnik zawiadowcy znowu oparłszy się o okno, objaśnił, że musiał wyjechać z Hawru zrana, pociągiem pospiesznym o godzinie szóstej minut czterdzieści. Wezwany został do Paryża przez naczelnika eksploatacji drogi, a rozkaz nakazywał pośpiech.
— A pani? — zapytał Henryk.
— Pani chciała także przyjechać, dla zrobienia sprawunków. Czekał na nią w tym pokoju, od którego matka Wiktorja dawała im klucz, przy każdym ich przyjeździe i gdzie lubią jeść śniadanie spokojni i sami. Dziś, zaledwie coś przekąsili w Mantes, bo chcieli najprzód załatwić się z interesami, umierał z głodu.
Henryk przez grzeczność jeszcze zapytał:
— I przenocujecie państwo w Paryżu?
— Nie! nie! Wracają oboje do Hawru wieczorem, pociągiem pospiesznym o wpół do siódmej.