Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 1.djvu/112

Ta strona została przepisana.

zdawało, że w nich kiełkuje już niewyraźne podejrzenie, wątpliwość, którą najdrobniejszy fakt przemieni w pewność.
— A to nadzwyczajne! — mruknął pan Cauche.
— Doprawdy nadzwyczajne — powtórzył pan Dabadie.
Wtedy Roubaud postanowił jeszcze dodać;
— A jestem jeszcze zupełnie pewny, że pociąg jechał z prawidłową szybkością, tak, że nie zauważyłem nic nienaturalnego... Mogę to powiedzieć, bo skoro znaleźliśmy się sami, opuściłem szybę dla palenia papierosa, wyglądałem na zewnątrz, zdawałem sobie sprawę ze wszystkich odgłosów w pociągu... Nawet w Barentin, poznawszy na stacji pana Bessier, zawiadowcę, mego następcę, zawołałem go, i zamieniliśmy z sobą trzy słowa, a wszedłszy na stopień uścisnął mi rękę. Nieprawdaż, moja droga, można go zapytać, pan Bessier poświadczy?
Seweryna, wciąż nieruchoma i blada, z twarzą tchnącą zmartwieniem, potwierdziła raz jeszcze słowa męża:
— Tak, poświadczy.
Odtąd wszelkie oskarżenie stało się niemożebnem, skoro Roubaud, wsiadłszy w Rouen do swego wagonu, był powitany w Barentin przez przyjaciela.
Cień podejrzenia, jaki pomocnik zawiadowcy zdawał się dojrzeć w oczach, zupełnie znikł, a zdziwienie wszystkich wzmagało się.
Sprawa nabierała coraz więcej tajemniczości.
— Ale — odezwał się pan Cauche — czyście państwo pewni, że w Rouen nikt nie mógł wsiąść do przedziału po tem, jakeście się rozstali z panem Grandmorrinem?
Oczywiście Roubaud nie przewidział tego pytania, bo po raz pierwszy zmieszał się, widocznie nie