Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 1.djvu/117

Ta strona została przepisana.

ma mówić, a jednak nie odchodząc od niej, jakby już ich jaki węzeł skrępował.
Teraz wesołe światło dzienne wzmogło się już bardziej, słońce świeciło pokonawszy resztkę zasłony mgieł, a wiatr morski zaczerpnąwszy sił od przybierającego przypływu, przynosił orzeźwiający zapach soli.
A kiedy wreszcie rozstał się z Roubaudową, wymówiwszy jakieś czcze słówko, napotkał znowu jej rozszerzone oczy, których łagodność i błagalna prośba tak go wzruszyły głęboko.
Wtem odezwało się ciche gwizdnięcie.
To Roubaud dawał znak do odjazdu.
Lokomotywa odpowiedziała przeciągłym świstem i pociąg ruszył z miejsca, potoczył się szybciej, znikł wreszcie w dali, w złocistym pyle słońca.




IV.

Dnia tego, a było to drugiego tygodnia W marcu, pan Denizet sędzia śledczy, wezwał do swej kancelarji w gmachu sądowym w Rouen, kilku ważnych świadków w sprawie Grandmorrina.
Od trzech tygodni sprawa ta sprawiała wiele hałasu.
Wstrząsnęła całem Rouen, roznamiętniła Paryż, a dzienniki opozycji w gwałtownej wojnie, jaką prowadziły z cesarstwem, pochwyciły ją, jako broń dla nich dogodną, pożądaną.
Zbliżanie się wyborów powszechnych, których