ka, i zaprzyjaźnił się z nim dość blizko, tak, że znał go nawskroś, aż do jego grzechów.
Mówił też o śmierci tragicznej swego przyjaciela z głębokim smutkiem, a z panem Denizet rozprawiał tylko o gorącem pragnieniu wykrycia winowajcy.
Nie ukrywał jednak, że w Tuilleries niezadowoleni byli z tego przesadzonego hałasu, jaki sprawiła sprawa i dlatego zalecał mu postępowanie w tym razie z jaknajwiększą oględnością i taktem.
Słowem, sędzia zrozumiał, że nie powinien się nadto spieszyć, oraz nic nie przedsiębrać, bez uprzedniego porozumienia.
Powrócił do Rouen nawet przekonany, że sekretarz jeneralny wysłał od siebie agentów, chcąc także prowadzić śledztwo na własną rękę.
Chciano się dowiedzieć prawdy, ażeby ją lepiej jeszcze ukryć, w razie potrzeby.
Dnie tymczasem upływały, i pana Denizet, pomimo uzbrojenia się w cierpliwość, coraz bardziej złościły docinki gazet.
Zresztą budził się w nim policjant, węszący jak dobry pies. Ciągnęła go potrzeba odnalezienia prawdziwego śladu, nęciła go sława zwęszenia go wpierw, niż inni, choćby nawet później wszystko miał porzucić, według rozkazu.
I w oczekiwaniu od ministerjum listu, rady, prostej wskazówki, opóźniającej się jednak, zabrał się czynnie do śledztwa.
Dwa czy trzy aresztowania dokonane okazały się nieuzasadnione.
Nagle otwarcie testamentu prezesa Grandmorrina, obudziło w nim podejrzenie, które nawet go się imało już w początkach; podejrzenie względem Roubaudów.
Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 1.djvu/120
Ta strona została przepisana.