Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 1.djvu/124

Ta strona została przepisana.

obsypywał go grzecznościami. Nawet pewnego razu musiał być u niego na obiedzie.
A przy młodej kobiecie czuł dreszcze na całem ciele, czuł dziwne jakieś pomieszanie.
Czyżby i ona budziła w nim żądzę?
Serce mu biło, ręce paliły, skoro tylko zobaczył białość jej szyi, ponad wycięciem stanika.
Postanowił też stanowczo stronić od niej jaknajdalej.
— I cóż tam w Paryżu mówią o sprawie? — podchwycił Roubaud — nic nowego, nieprawdaż? Tak, nic nie dojdą i nigdy się nie dowiedzą... Przywitaj się pan z moją żoną...
Pociągnął go i Jakób musiał się ukłonić Sewerynie, zakłopotanej, uśmiechającej się z minką zalęknionego dziecka.
Silił się na rozmawianie o rzeczach obojętnych, a mąż i żona nie spuszczali z niego oczu, jakgdyby starali się przeniknąć dalej nawet po za jego myśli, aż do jego marzeń błędnych, nad któremi sam nawet nie chciał się zastanawiać.
Dlaczego był tak sztywny? dlaczego ich unikał?
Czyżby wspomnienia wracały mu wyraźniej, a może wezwano ich po to, ażeby miedzy nim a nimi urządzić konfrontacje, ażeby stawić ich sobie do oczu?
Był to jedyny świadek, którego się lękali i świadka tego chcieli też sobie zjednać, związać się z nim ścisłem braterstwem, tak ścisłem, ażeby nie miał już odwagi przeciw nim świadczyć.
Pomocnik zawiadowcy, wciąż niespokojny, sam znów powrócił do sprawy.
— Wiec się pan nie domyślasz, w jakiej sprawie nas wzywają? Co, a może zaszło coś nowego?
Jakób skinął obojętnie.