Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 1.djvu/125

Ta strona została przepisana.

— Pogłoski krążyły przed chwilą na stacji, kiedym przyjechał. Mówiono o jakiemś aresztowaniu.
Roubaudowie zdziwili się, niezmiernie wzruszeni.
Jakto, aresztowanie? nikt im o tem nie wspominał! Czy to już aresztowano kogo? czy dopiero mają aresztować?
Zarzucili go pytaniami, ale nic już więcej nie wiedział.
Wtem odgłos kroków na korytarzu zwrócił uwagę Seweryny.
— Berta z mężem — szepnęła.
Rzeczywiście, byli to Lachesnayowie.
Przeszli przed Roubaudami bardzo sztywnie, młoda kobieta nie raczyła nawet spojrzeć na dawną Koleżankę. I woźny natychmiast wprowadził ich do gabinetu sędziego śledczego.
— A tak! musimy się uzbroić w cierpliwość — rzekł Roubaud — będziemy tego mieli na dobre dwie godziny. Siadaj pan...
Sam usiadł po lewej stronie Seweryny, a ręką zapraszał Jakóba, wskazując mu miejsce po drugiej stronie przy niej.
Jakób przez chwilę stał jeszcze. Potem, gdy nań patrzyła spojrzeniem łagodnem i bojażliwem, usiadł machinalnie na ławce.
Między nimi wydawała się bardzo wątłą, odgadywał w niej czułość uległą i ciepło, jakie się rozchodziło w powietrzu od tej kobiety, podczas długiego oczekiwania, odrętwiało go powoli całego.
W gabinecie pana Denizet badanie miało się zacząć. Już śledztwo dostarczyło materjału na grube akta, z kilku zeszytów papierowych, przybranych w oprawę niebieską. Usiłowano zebrać wszystkie szczegóły o ofierze, od wyjazdu jej z Paryża.
Pan Vandorpe, zawiadowca stacji, zeznał, że