ruchome, które zwężały się, gdy stawał się dowcipnym.
Przebiegłość najczęściej prowadziła go na manowce, zbyt był przezorny, zbyt przemądrzały wobec prawdy najprostszej, najwyraźniejszej; z zawodu sędziego śledczego, podług ideałów swoich, czynił coś w rodzaju anatomji moralnej, obdarzonej podwójnym wzrokiem i niezmiernie sprytnej. Zresztą głupim wcale nie był.
W jednej chwili przybrał minę uprzejmą dla pani Lachesnaye, bo był z niego także urzędnik światowy, bywający w towarzystwach w Rouen i w okolicy.
— Miech pani raczy usiąść.
I przysunął krzesło młodej kobiecie, mizernej blondynce, niesympatycznej i brzydkiej w ubiorze żałobnym.
Dla pana de Lachesnaye był tylko grzeczny, a nawet trochę cierpki, bo człowieczek ten, blondyn, także chuderlawy, radca dworu przy latach trzydziestu sześciu, uorderowany, dzięki wpływowi teścia i zasługom, które ojciec jego położył, jako urzędnik do szczególnych poruczeń, przedstawiał w jego oczach urzędników z łaski, tych urzędników bogatych, którzy, przy całej miernocie umysłowej, szli wyżej dzięki swym stosunkom i majątkowi, gdy on, biedny, bez protekcji, skazany był na przyrośnięcie do jednego i tego samego urzędu.
Rad też był, że w tym ciasnym gabinecie mógł mu dać uczuć swoją władzę, władzę zupełną, jaką posiadał nad wolnością wszystkich, tak, że miał prawo jednem słowem zamienić świadka na oskarżonego i kazać go aresztować natychmiast, jak mu się spodoba.
— Pani mi wybaczy — podchwycił — że będę
Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 1.djvu/129
Ta strona została przepisana.