Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 1.djvu/13

Ta strona została przepisana.

Kiedy jednak położył już pasztet na talerzu, a obok umieścił butelkę białego wina, czegoś się zaniepokoił i szukał oczyma. Potem żywo wyciągnął z kieszeni dwie zapomniane paczki, pudełeczko sardynek i bryndzy.
Wybiło wpół do czwartej. Roubaud chodził po pokoju wzdłuż i wszerz, przy najmniejszym odgłosie ucho nadstawiając ku schodom. W tem próżniaczem oczekiwaniu, przechodząc obok lustra, zatrzymał się, i przejrzał się w niem. Jeszcze się wcale nie zestarzał; czterdziestka się zbliżała, a płomienne rude włosy jego kędzierzawe wcale nie zblakły. Broda, którą nosił długo, zachowała również kolor słoneczny. Wzrostu średniego, ale z postawą niezwykle silną, podobał się sam sobie, zadowolony, z głowy nieco płaskiej, czoła niskiego, szyi grubej, twarzy okrągłej i krwistej, oświetlonej parą oczu dużych i żywych. Brwi łączyły mu się, podznaczając czoło krzaczastem półkolem. Ponieważ pojął za żonę kobietę o piętnaście lat od niego młodszą, to częste spojrzenia w lustro uspakajały go.
Dały się słyszeć czyjeś kroki. Roubaud pobiegł uchylić drzwi. To jednak wracała do siebie obok sprzedająca dzienniki, na stacji. Zawrócił więc i zajął się przyglądaniem pudełku z muszli, stojącemu na kredensie. Dobrze to pudełko znał, był to podarunek Seweryny, dla matki Wiktorji, jej mamki.I bagatelka ta przypomniała mu całe jego małżeństwo. To już lat temu trzy niedługo.
Urodzony na południu, w Plassans, syn kołodzieja, wyszedłszy z wojska, w randze sierżanta-majora, był oficjalistą najprzód na stacji Mantes, potem awansował nieco wyżej i przeniesiony został do Borentin i tu poznał drogą swoją żonę, gdy przyjechała z Deauville na pociąg w towarzystwie panny Ber-