Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 1.djvu/141

Ta strona została skorygowana.

Dla niego sprawa stawała się jasną. Grandmorrin, który dał się już z tego poznać, niezawodnie dopuścił się gwałtu.
Śledztwo wprawdzie stawało się przez to o wiele drażliwszem, postanowił też podwójnie być ostrożnym, dopóki nie otrzyma spodziewanych wskazówek z ministerjum. Ale niemniej przedto tryumfował. Nareszcze, miał winowajcę.
Usiadł znów przed biurkiem i zadzwonił na woźnego.
— Poproś pan Jakóba Lantier.
Na ławce w korytarzu Roubaudowie czekali ciągle, z twarzami, jakby obojętnemi i sennemi ze zmęczenia, chwilami przecie drgającemi nerwowo.
Głos woźnego, wzywający Jakóba, jakby ich obudził, bo się wstrząsnęli.
Patrzyli za nim rozszerzonemi źrenicami, dopóki nie znikł w pokoju sędziego.
Potem znów wpadli w ten stan oczekujący, jeszcze bledsi, jeszcze bardziej milczący.
Cała ta sprawa od trzech tygodni przejmowała Jakóba żywym niepokojem, jakgdyby miała się przeciw niemu obrócić.
Było to niedorzecznością, gdyż nic nie miał sobie do wyrzucenia, przecie nic nawet nie zataił, a jednak wszedł do sędziego, drżąc, jakby winowajca, obawiający się, ażeby nie wykryto jego zbrodni, i bronił się przeciw pytaniom, pilnował się, bojąc się, ażeby nie powiedzieć zawiele.
On także mógłby był zabić!
Czyż tego niepodobna było wyczytać mu z oczu?
Nic przykrzejszego dlań nie było nad to stawanie u sędziego, doznawał jakby wściekłości, chcąc