spokojnie, jakby chciał się otrząsnąć ze swej powierzchowności; jednocześnie żona jego także zlodowaciała, śledziła niemą pracę pamięci, pracę, którą znać było na twarzy młodzieńca.
Widocznie zdziwiło go z początku niejakie podobieństwo między Roubaudem i mordercą; później nabrał nagle pewności, że Roubaud jest mordercą, jak o tem krążyły pogłoski; obecnie, wydawał się cały wzruszony tem odkryciem, roztworzył usta i niewiadomo było, co chce uczynić, a on sam także nie wiedział.
Jeżeli powie, oboje małżonkowie będą zgubieni.
Oczy Roubauda napotkały jego wzrok i obaj spojrzeli sobie aż do głębi duszy.
Zapanowała cisza.
— Więc nie zgadzacie się panowie na jedno? — odezwał się pan Denizet. — Jeżeli panu wydał się niższym, to zapewne dlatego, że się niezawodnie schylił w walce z ofiarą.
Sędzia patrzył także na tych dwóch ludzi.
Wprzód nie pomyślał wcale o zużytkowaniu tej konfrontacji, ale instynktem, nabranym w zawodzie, czuł, w tej chwili, że prawda wisiała w powietrzu.
Nawet jego pewność co do tropu Cabucha została zachwiana.
Czyżby Lachesnayowie mieli słuszność? czyżby winowajcami, pomimo wszelkiego prawdopodobieństwa, byli rzeczywiście, ten urzędnik uczciwy i jego młoda żona, tak łagodna?
— A czy człowiek ten nosił brodę tak, jak pan? — zapytał Roubauda.
Ten miał siłę odpowiedzieć, głos wcale mu nie drżał:
Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 1.djvu/146
Ta strona została przepisana.