Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 1.djvu/149

Ta strona została przepisana.

oskarżeniami, których nie rozumiał, miał już przy osłupieniu i podartej bluzie złowrogą minę obwinionego, ten wstrętny wygląd łotrowski, jaki więzienie nadaje najporządniejszym ludziom.
Noc zapadała w pokoju, a on zacisnął się w kąt, w cień najgłębszy. Woźny przyniósł dużą lampę bez klosza, rażący jej blask oświetlił mu twarz.
Wtedy, widoczny już, pozostał nieruchomy.
Pan Denizet natychmiast utkwił w nim jasne duże oczy o powiekach ociężałych.
Nie widział jednak nic; był to początek zapasów, pierwsza próba siły, przed rozpoczęciem dzikiej wojny, pełnej przebiegów, zasadzek i tortur moralnych.
Człowiek ten był winowajcą, wszystko przeciw niemu świadczyło, miał tylko prawo przyznać się do zbrodni.
Badanie zaczęło się bardzo powoli.
— Czy wiecie, o jaką zbrodnię jesteście obwinieni?
Cabuche, głosem zdławionym przez gniew bezsilny, wybąkał:
— Nic mi jeszcze nie mówiono, ale już się domyślam. Tyle o tem gadają.
— Znaliście pana Grandmorrina?
— O! o! znałem go zanadto! — Pewna dziewczyna, Ludwika, kochanka wasza, służyła za pokojówkę u pani Bonnehon?
Wybuch gniewu porwał kamieniarza. Od złości w oczach mu się zaczerwieniło.
— O! na Boga! ci, co to powiadają, podli są, kłamią najbezczelniej! Ludwika nie była moją kochanką.
Sędzia z ciekawością przyglądał się jego gniewowi i odezwał się podchwytliwie: