za owych czasów, gdy pchał wagony. Brutalna siła brała nad nim górę, byłby ją zmiażdżył, w przystępie ślepej wściekłości. Seweryna otworzyła drzwi i ukazała się świeża, wesoła.
— To Ja? — Co? myślałeś, żem zginęła?
W blasku lat dwudziestu pięciu wydawała się dużą, szczupłą i bardzo zgrabną, jakkolwiek tłusta z drobnemi kośćmi. Przedewszystkiem nie była ładną z twarzą długą, wydatnemi ustami, zasłaniającemi wspaniałe zęby. Ale, gdy się patrzyło na nią, podbijała wdziękiem, oryginalnością szerokich oczu niebieskich, pod gęstemi włosy.
A gdy mąż, nic nie odpowiadając, przypatrywał się jej ciągle badawczo, wzrokiem niepewnym biednym, który tak dobrze znała, rzekła:
— O! nabiegałam się... Wyobraź sobie... nie mogłam dostać omnibusu, a nie chciałam wydawać na dorożkę... poszłam więc pieszo. Patrz, jak się zgrzałam...
— Przecie nie zechcesz we mnie wmówić, że wracasz z Taniego Magazynu — odezwał się gwałtownie.
Ale ona natychmiast, z przypochlebianiem się dziecka rzuciła mu się na szyję, zatykając usta ładną drobną rączką tłuściutką z dołeczkami.
— Cicho bądź, ty brzydki!... wiesz, że cię kocham.
Taką szczerością tchnęła jej postać, czuł, że pozostała tak czystą, tak uczciwą, że z szałem porwał ją w swe objęcia. Tak zawsze kończyły się jego podejrzenia. Oddawała mu się, lubiąc się wzdragać. Okrywał ją pocałunkami, a ona nie wywzajemniała się swemi i to go niepokoiło właśnie, że w tem wielkiem dziecku uległem było przywiązanie dziecięce, a nie obudziła się w niej jeszcze kochanka.
Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 1.djvu/15
Ta strona została przepisana.