Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 1.djvu/155

Ta strona została przepisana.

Instynkt samozachowawczy wziął w nim górą.
— Nie chcą nic twierdzić... Ale jest coś podobnego w nim, coś bardzo podobnego.
Tym razem Cabuche kląć począł.
Już go niecierpliwiły te wszystkie historje! Ponieważ nie on to był, chciał odejść. I pod wpływem fali krwi, która mu napłynęła do mózgu, zacisnął pięści; wyglądał tak strasznie, że aż wezwani żandarmi musieli go uprowadzić.
Ale to uniesienie, to zerwanie się dzikiego zwierzęcia, miotającego się wściekle, było dla pana Denizeta tryumfem.
Teraz przekonanie miał już wyrobione i dał to po sobie poznać.
— Czyście zauważyli jego oczy? Ja ich poznaję po oczach... O! z nim już rzecz skończona! mamy go!
Roubaudowie nieruchomi spoglądali po sobie.
Jakto? już się skończyło? ocaleni byli, ponieważ sąd miał już w swem ręku winowajcę!
To ich oszołomiło nieco, świadomość bolesna roli, jaką okoliczności zmusiły ich odegrać.
Ale zarazem radość ich ogarniała, brała górą nad ich skrupułami, i uśmiechali się do Jakóba, czekali, spragnieni świeżego powietrza, aby sędzia pożegnał ich wszystkich troje, gdy wtem woźny przyniósł list panu Denizet.
Sędzia żywo wrócił do biórka, ażeby przeczytać list uważnie. Zapomniał o świadkach.
Był to list z ministerjum ze wskazówkami, na jakie miał czekać przed posunięciem dalej śledztwa. A to, co czytał, musiało ostudzić jego tryumf, bo twarz pomału mu bladła i przybierała zwykłą nieruchomość ponurą.
Nagle podniósł głową, spojrzał ukośnie na