Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 1.djvu/157

Ta strona została przepisana.

— Nie, nie, zostań pan jeszcze, mam się pana jeszcze o coś zapytać — rzekł do Jakóba.
Roubaudowie zatrzymali się na korytarzu. Drzwi były otwarte, ale nie mogli odejść, coś ich tu zatrzymywało, trwoga o to, co się działo w gabinecie sędziego.
Nie mogli odejść, nie dowiedziawszy się, o co chciał sędzia zapytać Jakóba.
Zawrócili napowrót, przestępując z nogi na nogę, dreptali w miejscu. I znaleźli się znów przy ławce, gdzie czekali tyle godzin; usiedli ociężale, nic do siebie nie mówiąc.
Kiedy mechanik się pokazał, Roubaud podniósł się z trudnością.
— Czekaliśmy na pana, powrócimy na stację razem. Dobrze?
Ale Jakób odwrócił głowę, zakłopotany, jakby chciał uniknąć wzroku Seweryny, który W niego utkwiła.
— Sędzia nic już nie wie, kręci się w kółko — odezwał się nareszcie — albo się błąka w domysłach. Teraz, naprzykład, pytał mnie, czy czasem przy morderstwie nie były dwie osoby. A ponieważ mówiłem w Hawrze o jakiejś masie czarnej, która przykrywała nogi starego, i o to mnie wypytywał... Jemu się zdawało, że to musiała być kołdra... Posłał szukać kołdry... i nic nie znaleziono... Więc mnie znów wypytywał... Mój Boże! może to była kołdra.
Roubaudowie drżeli.
Wpadnięto na ślad, jedno słowo tego chłopca mogło ich zgubić.
On musiał o wszystkiem wiedzieć i w końcu się wygada.