Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 1.djvu/159

Ta strona została przepisana.

nie do remizy, a Pecqueux tymczasem wycierał miedź ścierką.
— Więc zgoda — rzekła, wspinając się na palce. — Będę o godzinie trzeciej przy ulicy Cardinet, a pan będzie łaskaw przedstawić mnie naczelnikowi, ażebym mogła mu podziękować.
To Roubaud wymyślił ten pretekst do podziękowania naczelnikowi magazynów za jakąś drobną kiedyś przysługę. W ten sposób powierzona zostanie opiece mechanika, będzie mogła bardziej zacieśnić węzły przyjaźni i bardziej na niego oddziałać.
Ale Jakób, poczerniały od węgla, przemokły od deszczu, zmęczony wiatrem i ulewą, patrzył na nią ostro, nic nie odpowiadając.
Mężowi nie odmówił, wyjeżdżając z Hawru, na myśl jednak, że się z nią znajdzie sam na sam, wszystko się w nim burzyło, bo czuł dobrze, że pragnie ją teraz.
— Nieprawdaż? — podchwyciła uśmiechnięta, ze słodkiem spojrzeniem pieszczącem, pomimo zdziwienia i pewnego wstrętu, jakiego doznawała, widząc go tak brudnego, zaledwie podobnego do człowieka — dobrze? liczę na pana.
Kiedy się jeszcze wspięła, opierając się ręką w rękawiczce o klamrę żelazną, Pacqueux ostrzegł ją grzecznie:
— Niech pani uważa, bo się pani powala.
Jakób musiał wreszcie odpowiedzieć.
Odezwał się z przymusem:
— Tak, na ulicy Cardinet... Byleby ten wściekły deszcz nie roztopił mnie do reszty... Co za psi czas!
Wzruszył ją ten stan opłakany, w jakim się znajdował, i dodała, jakby to dla niej tak się nacierpiał;