Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 1.djvu/160

Ta strona została przepisana.

— O! jakżeś pan był biedny! kiedy mnie było tak dobrze! Doprawdy, wie pan, myślałam o panu, i martwił mnie niezmiernie ten potopi... A gdyśmy wyjeżdżali tak się cieszyłam, myśląc, że pan mnie odwozi zrana i z powrotem przywiezie pociągiem wieczornym!
Lecz ta serdeczna poufałość, tak miła, zdawała się go tylko jeszcze bardziej niepokoić.
Widocznie się też ucieszył, gdy jakiś głos zawołał:
„Wtył!“.
Sięgnął prędko po gwizdawkę, a palacz odsunął młodą kobietę.
— O trzeciej!
— Tak, o trzeciej!
Lokomotywa ruszyła z miejsca, a Seweryna została i wyszła z podjazdu.
Po wyjściu z dworca, na ulicy Amsterdamskiej, kiedy otwierała parasolkę, ucieszyła się, zobaczywszy, że deszcz już nie pada.
Udała się na plac Hawru, zastanowiwszy się, że najlepiej będzie zaraz zjeść śniadanie.
Było wpół do dwunastej, weszła do restauracji, na rogu ulicy św. Łazarza, i kazała sobie podać jajek na miękko i kotlet. Potem, jedząc powoli, pogrążyła się w myśli, które ją trapiły już od tygodnia, a twarz jej blada, zmęczona, nie miała teraz właściwego sobie uśmiechu łagodnego i powabnego.
Roubaud poprzedniego dnia, w dwa dni po badaniu ich w Rouen, uważając dłuższe wyczekiwanie za niebezpieczne, postanowił ją wysłać, dla zobaczenia się z panem Camy-Lamotte nie w ministerjum, lecz w jego własnem mieszkaniu przy ulicy Rocher, gdzie miał pałac, sąsiadujący właśnie z pałacem Grandmorrina.
Wiedziała, że go tam zastanie o pierwszej i