Przypomniała się jej pierwsza tu wizyta, dom ten wielki wydał się jej strasznym.
A gdy nieco dalej obróciła się ruchem instynktownym, patrząc wtył, jakby była ścigana przez kogo, ujrzała na chodniku sędziego śledczego z Rouen, pana Denizet, który również podążał tą ulicą.
Zdrętwiała.
Czy zauważył ją, jak spoglądała na ten dom?
Ale on szedł spokojnie i dała mu się wy przedzie; sama teraz postępowała za nim z wielkim strachem.
I znowu serce jej zabiło mocno, gdy zobaczyła, że na rogu ulicy Neapolitańskiej zadzwonił do Dana Camy-Lamotte.
Jeszcze większy ją strach owładnął.
Teraz już nie ośmieli się tam wejść.
Zawróciła minęła ulicę Edymburską i udała się aż na most Europejski.
Tu dopiero czuła się bezpieczną.
I, nie wiedząc już, dokąd iść i co czynić, stanęła nieruchomo przy balustradzie, patrząc miedzy żelaznemi belkami na rozległa przestrzeń stacji gdzie pociągi manewrowały bezustannie.
Ścigała je przerażonemi oczyma, a jednocześnie myślała, że sędzia niezawodnie poszedł tam dla ich sprawy i że ich los rozstrzygał się właśnie w tej chwili.
Wtedy taka ją zdjęła rozpacz, że dręczyła ją chęć, zamiast powrócić na ulicę Rocher, rzucić się natychmiast pod pociąg.
Właśnie wychodził jeden z wielkiej szachownicy pokrzyżowanych szyn, patrzyła nań jak zbliżał się i przejechał tuż przed nią, wyrzucając z siebie aż do jej twarzy ciepły kłąb pary białej...
Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 1.djvu/163
Ta strona została przepisana.