Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 1.djvu/164

Ta strona została przepisana.

Potem znowu bezużyteczność jej podróży, cierpienie straszne, jakieby z sobą przywiozła z powrotem, gdyby nie miała dość siły, ażeby pójść dla nabrania pewności, tak żywo przedstawiły się w jej umyśle, że pozostawiła sobie jeszcze piąć minut, dla zdobycia się na odwagą.
Lokomotywy gwizdały; oczyma goniła jedną z nich, niewielką, prowadzącą pociąg za rogatką miejską, a gdy wzrok jej zwrócił się nalewo, rozróżniła po za gmachem ekspedycji, wgórze okno matki Wiktorji, to okno, gdzie widziała się jeszcze opartą i wyglądającą wraz z mężem, przed okropną sceną, która sprowadziła ich nieszczęście.
To w niej obudziło poczucie niebezpieczeństwa i taki ostry ból ją przejął, że uczuła się gotową zwierzyć się już ze wszystkiem, byleby raz już skończyć.
Dźwięki trąbki, turkot przeciągły, ogłuszały ją, gdy gęste dymy zasłaniały widnokrąg, wzlatując ku wielkiemu pogodnemu niebu Paryża.
Znów skierowała się na ulicę Rocher, idąc tam jakby dla samobójstwa, przyspieszonym krokiem, w nagłej obawie, że nikogo już tam nie zastanie.
Kiedy Seweryna pociągnęła za gałkę od dzwonka, zmroził jej mózg przestrach.
Ale już lokaj wprowadził ją do przedpokoju i posadził, zapytawszy o nazwisko. A przez drzwi, zlekka uchylone, słyszała bardzo wyraźnie żywą rozmowę dwóch głosów. Naraz cisza nastąpiła, głęboka, zupełna.
Rozróżniała już tylko bicie głuche krwi w swych skroniach, mówiła sobie jednak, że sędzia naradza się jeszcze i że będzie musiała zapewne czekać długo; to czekanie wydawało jej się nieznośnem, trudnem do wytrzymania.