Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 1.djvu/165

Ta strona została przepisana.

Jakiej wiec doznała niespodzianki, gdy lokaj wezwał ją i wprowadził.
Sądzia niewątpliwie wcale nie wyszedł. Odgadywała, że cza i się za drzwiami.
Był to wielki gabinet z czarnymi meblami, zasłany grubym dywanem, obwieszony cieżkiemi portjerami, tak zaopatrzony troskliwie, że nie przemknął tu żaden odgłos zzewnątrz. Jednakże przy całej powadze surowej, znajdowały się tu kwiaty, blade róże w koszyku bronzowym. Znamionowało to jakby wdzięk ukryty, upodobanie do przyjemnego życia, poza pozorami surowości.
Pan domu stał w starannie zapiętym surducie, z miną także surową na twarzy szczupłej, którą rozszerzały trochę siwiejące faworyty; znać było w nim jeszcze elegancje dawnego światowca i pięknego mężczyzny, pozostała mu jeszcze zręczność w ruchach, a w wymuszonej sztywności urzędowej przebijała żywa dystynkcja.
W półświetle pokoju wyglądał bardzo po pańsku.
Seweryna, wchodząc, odurzoną została owem ciepłem powietrzem, zaduszonem wśród obić; widziała przed sobą tylko pana Camy-Lamotte, który patrzył, jak się zbliżała.
Wcale nie prosił jej siedzieć i jakby umyślnie nie otwierał ust pierwszy, ażeby mu sama wytłomaczyła powód wizyty.
Przedłużyło to ciszę, aż pod działaniem gwałtownej reakcji nagle zapanowała zupełnie nad sobą, stała się bardzo spokojną i bardzo przezorną.
— Wybaczy pan — rzekła — ośmielam się przypomnieć życzliwości pańskiej. Wiadomo panu, jaką poniosłam niepowetowaną stratę, i w opuszczeniu, w jakiem się znajduję teraz, ośmieliłam się