Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 1.djvu/22

Ta strona została przepisana.

cię trącać, ażebyś się zgodziła, dopóki mnie nie szarpnęłaś za paltot. Wtedy mówiłem już tak samo jak ty, choć nic nie rozumiałem. No? dlaczego nie chciałaś?
Seweryna poruszyła się niecierpliwie.
— Czyż mogę cię zostawiać samego?
— To jeszcze nie racja... Odkądeśmy się pobrali, przez te trzy lata, przecież byłaś dwa razy w Doinville, po tygodniu. Nic ci więc nie przeszkadzało być i trzeci raz.
Zakłopotanie młodej kobiety wzrastało, odwróciła głowę.
— Dość, że mi się nie podobało. Chyba mnie nie zechcesz do tego zmuszać, czego sobie nie życzę.
Roubaud otworzył ręce, jakby dla upewnienia, że jej nie zmusza do niczego. Jednakże podchwycił:
— Ale ty przedemną coś ukrywasz... Czyżby ostatnim razem pani Bonnehon źle cię przyjęła?
— O! nie! pani Bonnehon zawsze ją dobrze przyjmowała.
Tak była miła, wysoka, śliczna, ze wspaniałemi włosami, jeszcze jasnemi, pomimo pięćdziesięcio pięciu lat!
Za czasów wdowieństwa, a nawet za życia męża, miała często, jak opowiadano, serduszko zajęte. Ubóstwiano ją w Doinville, przemieniała zamek w przyjemną, rozkoszną siedzibę; całe towarzystwo przyjeżdżało z Rouen w odwiedziny, zwłaszcza urzędnicy. W tej sferze pani Bonnehon miała wielu przyjaciół.
— To przyznaj się, że cię Lachesnayowie zrazili.
Zapewne od czasu wyjścia za pana Lachesnaya, Berta przestała być dla niej tem, czem była