niegdyś. Dawniej z noskiem czerwonym wyglądała nieszczególnie. Teraz w Rouen panie chwaliły bardzo jej dystynkcje. Nadto mąż, taki jak jej, brzydki, surowy, skąpy, musiał chyba i z niej zrobić złośnicę.
Nie, Berta jaknajgrzeczniej traktowała swoją dawną koleżankę i Seweryna nie miała jej nic do zarzucenia.
— Więc to prezes ci się tam nie podoba?
Seweryna, która dotąd odpowiadała tonem powolnym, głosem równym, znowu poruszyła się niecierpliwie.
— On, co za myśl!
I mówiła krótkiemi zdaniami nerwowemi. On zaledwie dawał się widzieć. Dla siebie miał oddzielny w parku pawilon, którego drzwi wychodziły na pustą uliczkę. Wychodził, wchodził bez niczyjej wiedzy. Nawet siostra nie wiedziała napewno, kiedy przyjdzie. W Barentin najmował powóz, na noc przyjeżdżał do Doinville i tu całe dnie spędzał w swym pawilonie, nie widując się z nikim. O! on tam nikomu nie przeszkadzał.
— Wspominałem ci o nim, bo opowiadałaś mi tyle razy, żeś się go w dzieciństwie bała, jak wilkołaka.
— O! jak wilkołaka! zawsze musisz przesadzać... śmiać się nigdy nie śmiał. Patrzył się zawsze tak ostro, że trzeba było głowę spuścić. Widziałam ludzi, którzy wobec niego tak się mieszali, że nie mogli ani słowa doń przemówić, tak imponował im swoją reputacją człowieka surowego i mądrego, Ale mnie nigdy nie łajał, do mnie zawsze miał jakąś słabość.
Znowu głos jej zwolniał, a oczy patrzyły w przestrzeń.
Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 1.djvu/23
Ta strona została przepisana.