Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 1.djvu/28

Ta strona została przepisana.

— Prawda, że ładny — odezwała się Seweryna, głosem mimowoli rozmarzonym, myśląc, że mąż przygląda się pierścionkowi i doświadczając gwałtownej chęci mówienia o czemkolwiek. — W Croix de Manfres, podarował mi go na imieniny, gdy miałam lat szesnaście.
Roubaud podniósł głową, zdziwiony.
— Kto? prezes?
Gdy oczy męża jej spoczęły na jej oczach, ocknęła się jakby gwałtownie. Uczuła jak zimno jakieś mrozi jej policzki, chciała odpowiedzieć i nie znalazła słów, zdrętwiała od paraliżu, który ją schwycił.
— Ależ — mówił mąż dalej — zawsze mówiłaś, że ten pierścionek dostał ci się po matce.
W tej chwili jeszcze mogła była cofnąć słowa, które się jej wymknęły przy zapomnieniu o wszystkiem. Dość było jej rozśmiać się, udać roztargnioną. Uparła się jednak, nie panując nad sobą, tracąc świadomość.
— Nigdy, mój drogi, nigdy ci nie mówiłam, że ten pierścionek dostał mi się po matce.
Wtedy Roubaud spojrzał na nią badawczo i sam także pobladł.
— Jakto? nigdy mi tego nie mówiłaś? Dwadzieścia razy najmniej!... Nic złego w tem, że prezes dał ci pierścionek. Tyle ci innych rzeczy dał... Ale dlaczego taiłaś to przedemną? dlaczego kłamałaś, mówiąc o matce?
— Nie mówiłam ci o matce, mylisz się, mój drogi.
Niedorzecznem było to upieranie się. Wiedziała, że się tem gubi, że czyta on w jej oczach wyraźnie i teraz chciałaby cofnąć, połknąć te słowa, ale nie było już na to czasu, czuła, że mieni si na