Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 1.djvu/29

Ta strona została przepisana.

twarzy, że cała jej osoba tchnie wyznaniem, zimno z policzków ogarnęło całą jej twarz, wargi drgały nerwowo.
A on, przerażający, sponsowiał nagle, jakby krew chciała rozerwać mu żyły, schwycił ją w ręce, przyglądał jej się zblizka, ażeby w przestrachu jej oczu lepiej czytać to, czego nie mówiła głośno.
— Boże! — wyjąknął — Boże!
Strach ją zdjął, spuściła głowę, ażeby ją ukryć w ramionach, przeczuwając uderzenie pięści.
Mały, drobny, nic nie znaczący fakt, odsłonił rzeczywistość, w kilku zmienionych słowach. Dość było jednej minuty.
Rzucił ją na podłogę i naoślep uderzył ją obiema pięściami.
Przez trzy lata ani razu jej nie potrącił, teraz bił ją, oślepły, rozszalały, z całą brutalnością człowieka, którego ręce pchały niegdyś wagony.
— Tyś była jego kochanką!... jego kochanką!...
Wściekłość go ogarniała, przy powtarzaniu tych słów; za każdym razem przy wymawianiu ich, spuszczał na nią gwałtownie pięście, jakby chciał je wbić; wtłoczyć w jej ciało.
— Byłaś jego kochanką!... byłaś!...
Głos jego dusił się w takim gniewie, że gwizdał, a już się nie wydobywał.
Wtedy usłyszał dopiero, że gnąc się pod razami, mówiła: nie. Innej nie miała obrony, zaprzeczała, ażeby jej nie zabił. A ten krzyk, ten upór w kłamstwie, do reszty przyprawiał go o obłęd.
— Przyznaj się, że byłaś jego kochanką!
— Nie! nie!
Podniósł ją, trzymał w ramionach, nie pozwalając jej upaść na kołdrę, ażeby twarz ukryć. Zmuszał ją, ażeby na niego patrzyła.