Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 1.djvu/36

Ta strona została przepisana.

Czekała aż znów nadejdzie i ośmieliła się odezwać.
— Mój drogi, posłuchaj...
Ale on jej nie słuchał, pędził na drugi koniec pokoju, jak słomka, unoszona przez burzę.
— Co ja teraz zrobię? co zrobię?
Wreszcie schwyciła go za rękę i zatrzymała na chwilę.
— Mój drogi, przecie ja sama nie chciałam tam jechać... Nigdybym już tam nie pojechała, nigdy nigdy. Ciebie tylko kocham!
I przybierała minkę pieszczotliwą, przyciągała go do siebie, nadstawiła usta, ażeby ją pocałował.
Ale on, upadłszy przy niej, odepchnął ją ze zgrozą.
Ta chęć pieszczoty zapaliła w nim żądzę, ale tem większe uczuł obrzydzenie siebie, wszystkiego, że gwałtownie zapragnął krwi.
— O! żebym ja nie zdechł razem z tobą, on musi wprzód zdechnąć, musi!
Głos mu spotężniał, powtórzył te słowa, powstawszy, wyprostowany, jakby te słowa, dając mu postanowienie, uspokoiły go zarazem.
Nie rzekł już nic, podszedł zwolna do stołu, spojrzał na nóż, którego ostrze rozłożone połyskiwało. Ruchem machinalnym zamknął nóż i schował go do kieszeni. I z oczyma, wlepionemi w przestrzeń, pozostał na tem miejscu i myślał. Na czole zarysowały się dwie zmarszczki, jakby nie mógł nic wymyślić.
Chcąc sobie ułatwić myślenie, otworzył okno i stanął w niem, twarz wystawiwszy na chłód zmierzchu.
Poza nim żona jego wstała, zdjęta strachem i nie śmiąc go wypytać, starając się odgadnąć, co