czarną przestrzeń, rozpraszał się na małe smugi, siejąc łzy białe na bezbrzeżną żałobę, pokrywającą niebo.
O dwadzieścia minut na siódmą, ukazał się Roubaud i Seweryna.
Ona, przechodząc obok poczekalni, oddała ukłon matce Wiktorji, a on ją popychał naprzód z miną spieszącego się męża, którego żona się opóźnia, niecierpliwy i gwałtowny, z kapeluszem, zsuniętym z czoła; ona, z woalką, obciśniętą na twarzy, chwiejna, jakby zmordowana znużeniem.
Tłum podróżnych dążył po peronie; tłoczono się. I obchodzono wagony wzdłuż, szukając wolnego miejsca.
Chodnik ożywiał się, posługacze pchali przed sobą wózki z pakunkami do brankardu na czele pociągu, konduktor starał się umieścić jakąś bardzo liczną rodzinę, pomocnik zawiadowcy stacji przyglądał się połączonym wagonom, z latarką w ręku, ażeby się przekonać, czy dobrze były przyczepione.
Roubaud wreszcie znalazł pusty przedział, do którego chciał, ażeby Seweryna wsiadła, gdy spostrzeżony został przez zawiadowcę stacji, pana Vanderpa, który przechadzał się po platformie ze swym przybocznym pomocnikiem, panem Dauvergne. Obaj z założonemi wtył rękami, przyglądali się manewrami dodawanych wagonów.
Nastąpiły ukłony. Trzeba było zatrzymać się i porozmawiać.
Najprzód mówiono o historji z podprefektem, która się zakończyła pomyślnie, ku powszechnemu zadowoleniu.
Potem była mowa o wypadku, jaki zrana zdarzył się w Hawrze, a telegraf już o nim doniósł. U lokomotywy, która w czwartki i soboty obsługiwała
Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 1.djvu/41
Ta strona została przepisana.