Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 1.djvu/47

Ta strona została przepisana.

też zakręcone były wąsy, tak gęste i tak czarne, że wzmagały bardziej jeszcze bladość jego cery.
Z delikatnej skóry, ogolonej troskliwie na twarzy, możnaby go wziąć za panicza, gdyby się nie dawała widzieć nieodzowna cecha jego rzemiosła, tłuszcz, od którego zżółkły już ręce mechanika, ręce, które pozostały jednak drobne i giętkie.
— Dobry wieczór, Floro — rzekł poprostu.
Ale oczy jego, które miał szerokie i czarne, usiane punkcikami złotemi, jakby zaszły mgłą, od której zbladły.
Powieki zadrgały, oczy się odwróciły, w zakłopotaniu nagłem, pod wpływem przykrości, dochodzącej aż do cierpienia. I całe nawet jego ciało cofnęło się jakby instynktownie.
Ona nieruchoma, z oczami w niego wlepionemi, spostrzegła to mimowolne drgnięcie, które starał się powściągnąć, ilekroć przystępował do jakiej kobiety.
Zdawało się, że spoważniała i posmutniała.
Potem, chcąc ukryć swe zakłopotanie, kiedy ją zapytał, czy matka w domu, chociaż wiedział dobrze, że chora i wychodzić nie może, usunęła się, ażeby mógł wejść, nie otarłszy się o nią, wróciła do studni, nie rzekłszy ani słowa, wyprostowana i dumna.
Jakób prędkim krokiem przebiegł wązki ogród i wszedł do domu.
Tu, pośrodku pierwszej izby, obszernej kuchni, gdzie jedli i mieszkali, ciotka Phasia, jak ją nazywał od dzieciństwa, była sama i siedziała przy stole na krześle, wyplecionem słomą, owinąwszy nogi starym szalem.
Była to kuzynka jego ojca przez Lantierów, która go podawała do chrztu, a później, gdy miał