prosić, ażebyś mnie odwiedził. No! jesteś nareszcie, to też serce mi skacze z radości.
Przerwała sobie, rzucając przez okno trwożliwe spojrzenie.
W zapadającym zmierzchu po drugiej stronie toru kolejowego, widać było jej męża Misarda, na placówce, w jednej z tych budek drewnianych, które stoją o pięć lub sześć kilometrów od siebie i połączone są aparatami telegraficznymi, dla zapewnienia prawidłowego biegu pociągów.
Żona jego, a później Flora, miała nadzór nad barjerą przejazdową, Misard zaś był dróżnikiem.
Jak gdyby mógł ją usłyszeć, zniżyła głos, drżąc cała.
— Zdaje mi się, iż mnie truje!
Jakób na to zwierzenie wstrząsnął się, a oczy jego zwróciły się także ku oknu i znów zamgliły się tym szczególnym niepokojem, który przyćmiewał ich blask złotawo-czarny.
— O! ciociu Phasio! co za myśl — wyszeptał. — On wygląda tak łagodnie i wydaje się tak słabym.
Przeleciał pociąg z Hawru i Misard wyszedł z budki, ażeby zamknąć drogę za nim.
Kiedy z pomocą lewara podnosił wgórę sygnał czerwony, Jakób się przypatrywał.
Człeczyna chudy, z przerzedzonemi włosy na głowie i na brodzie, z twarzą wymizerowaną, zapadłą.
Przytem milczący, jakby znużony, bez gniewu, z wielką pokorą dla zwierzchników.
Ale wszedł już do swej budki, ażeby zapisać w rozkładzie jazdy godzinę przejścia pociągu i ażeby nacisnąć dwa guziki elektryczne, dla oznajmienia dróżnikowi, że droga jest wolna, następnemu, że pociąg nadchodzi.
Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 1.djvu/49
Ta strona została przepisana.