Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 1.djvu/52

Ta strona została przepisana.

jąc się nawet mieć jakiejkolwiekbądź myśli w swej spłaszczonej nieco czaszce.
Jakób który żartował dawniej z ciotki, ze szerzy takie spustoszenia w sercach inspektorów objazdowych, nie mógł się powstrzymać od śmiechu, mówiąc:
— A może jest zazdrosny?
Ale Phasis wzruszyła ramionami z politowaniem, gdy śmiech niepowściągniony nabiegł do jej biednych, wybladłych oczu.
— O! mój chłopcze, co tez ty mówisz?... On zazdrosny! On nigdy sobie z tego nic nie robił, bo orzecie nic to nie kosztowało jego kieszeni.
Potem znowu zdjęta dreszczem:
— Nie, nie, on o to nie dbał, on dba tylko o pieniądze... O nie się pogniewaliśmy. Widzisz, nie chciałam mu dać tysiąca franków, które dostałam w roku zeszłym w spadku po ojcu. Wtedy mi groził i to mi nieszczęście przyniosło, zachorowałam. I ta słabość nie opuściła mnie od tego czasu, taki właśnie od tego czasu.
Młodzieniec zrozumiał, a ponieważ nie wierzył w czarne myśli cierpiącej kobiety, próbował jej wyperswadować.
Ale ona upierała się, jakby przekonana najzupełniej.
To też powiedział jej wreszcie:
— No to nic prostszego, jak z tem skończyć... Niech mu ciotka da ten tysiąc franków.
Aż się zerwała z krzesła. I podniecona, gniewna.
— Moje tysiąc franków, nigdy! wolę zdechnąć... O! dobrze są one schowane, dobrze! Cały dom można przewrócić, a nikt ich me znajdzie... O! przewracał, i nici Słyszałam, jak w nocy opukiwał