Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 1.djvu/54

Ta strona została przepisana.

twego pociągu i wyglądam twej lokomotywy. Ale przelatujesz i przelatujesz tylko. Wczoraj ot tak machnąłeś ręką. Nawet ci odpowiedzieć nie mogę... Nie, cóż z takiego widywania ludzi.
Jednakże na tę myśl o fali tłumu który pociągi, kursujące tam i napowrót przewoziły codziennie przed nią, wśród wielkiej ciszy pustkowia, zadumała się, patrząc na linję kolejową, gdzie zapadała noc.
Kiedy była silną, chodziła i stawała przed barierą z chorągiewką w ręce, nie myślała nigdy o tych rzeczach.
Ale zmącone myśli, ledwie wyraźne, zaprzątały jej głowę, odkąd po całych dniach wysiadywała na tem krześle, mając do rozmyślania tylko głuchą walkę z mężem. Dziwnem się jej wydawało zyć tak samotnie w tym kącie zapadłym, nie mając nikogo nikogo, przed kim mogłaby się zwierzyć, gdy od dnia do nocy, ciągle, tylu mężczyzn, kobiet przesuwało się, unoszonych wirem pociągów, które wstrząsały domem i uciekały na skrzydłach pary.
Pewna była najzupełniej, ze cały świat tędy przejeżdżał, nietylko Francuzi, ale i cudzoziemcy, ludzie z najodleglejszych stron, nikt bowiem teraz nie mógł pozostawać u siebie i wszystkie ludy, jak mówiono, zlać się miały wkrótce w jeden.
Tak, to był postęp, skoro wszyscy, jak bracia jechali razem. Usiłowała ich policzyć, po tylu na wagon; za dużo było, nie potrafiła!
Często zdawało się, ze poznaje twarze, ot jakiegoś pana z płową brodą, zapewne Anglika, który odbywał co tydzień podroż do Paryża, albo twarzyczkę maleńką jakiejś brunetki, jeżdżącej regularnie co środa i sobota.
Ale znikali błyskawicznie i nie była pewną, czy