Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 1.djvu/57

Ta strona została przepisana.

tam, przy tunelu, ale przy Florze można spać spokojnie.
Wóz przejechał i słychać było oddalający się turkot kół po kamieniach.
Phasia wróciła też do zwykłych myśli, o zdrowiu, zarówno swojem, jak i innych.
— A ty? dobrze się teraz masz? Pamiętasz, jakto u nas chorowałeś, a doktór nie mógł się na tem poznać.
Oczy jego znów przybrały wyraz niespokojny.
— Ja jestem zdrów zupełnie, moja matko chrzestna.
— Doprawdy! wszystko ustało, ten ból, który ci świdrował czaszkę, za uszami, te napady gorączki i ten smutek, co, jak cię złapał, chowałeś się po kątach, jak zwierzę?
W miarę, jak mówiła, on stawał się coraz niespokojniejszym, jakby doznawał coraz większego osłabienia, tak, że jej wreszcie przerwały:
— Zapewniam cię, że jestem bardzo zdrów. Nic mi już nie jest zupełnie.
— Tem lepiej, mój chłopcze. Twoja choroba nie wróciłaby mi zdrowia. Zresztą, kiedyż, jeżeli nie w twoim wieku, być zdrowym? O zdrowie! nic niema lepszego. Bardzo to grzecznie z twej strony, żeś przyszedł mnie odwiedzić, kiedy mógłbyś był zabawić się gdzieindziej. Wszak zjesz z nami obiad i przenocujesz na górze, obok pokoju Flory.
Znowu odgłos trąbki przerwał jej słowa.
Noc zapadła i oboje, zwracając się ku oknu, zaledwie rozpoznawali Misarda, rozmawiającego z jakimś człowiekiem.
Już skończył, oddawał służbę swemu zastępcy, dyżurnemu nocnemu.
Nareszcie wolnym miał być, po dwunastu go-