dzinach spędzonych w tej chacie której umeblowanie składało się tylko ze stolika, półki z aparatem, krzesełka i pieca, od którego było tak gorąco, że musiał prawie ciągle trzymać drzwi otwarte.
— A! zaraz przyjdzie — szepnęła ciotka Phasia, naraz przejęta strachem.
Pociąg, zapowiedziany przybywał, bardzo ciężki, bardzo długi, z coraz głośniejszym tętentem. Aż młodzieniec musiał nachylić się do uszu, ażeby go słyszała chora, którą pragnął pocieszyć, wzruszony tym stenem opłakanym, w jakim się znajdowała.
— Posłuchaj, ciociu, jeżeli doprawdy źle myśli mąż, może się powstrzyma, gdy się dowie, że ja się w to wdałem... Dobrze byłoby, ażebyś mi powierzyła ten tysiąc franków.
Ostatni uczyniła wysiłek.
— Moje tysiąc franków! ani tobie, ani jemu. Powiadam ci, wolę zdechnąć.
W tej chwili pociąg przechodził w szalonym biegu jakgdyby wszystko uprzątał przed sobą. Domek zatrząsł się od gwałtownego pędu wiatru.
Pociąg ten, zmierzający do Hawru, był bardzo napakowany, gdyż nazajutrz miała się tam odbyć uroczystość spuszczenia okrętu na morze.
Pomimo szybkości dawały się widzieć przez oświetlone szyby drzwiczek przedziały pełne, rzędy ołów, ściśniętych obok siebie. Jedne następowały po drugich i znikały.
Ile osób! Zawsze tłum, tłum bez końca, wśród turkotu wagonów, gwizdania lokomotyw, brzęczenia telegrafu, dzwonienia dzwonków.
Było to jakby wielkie ciało, istota olbrzymia, na ziemi leżąca, z głową w Paryżu, plecami wzdłuż linji, nogami i rękami w Hawrze i innych stacjach kresowych.
Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 1.djvu/58
Ta strona została przepisana.