Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 1.djvu/61

Ta strona została przepisana.

śląc, czy nie dobrze byłoby i jemu pójść się położyć na sianie, które go oczekiwało na strychu. Ale dopiero było trzy kwadranse na ósmą i miał czas jeszcze wyspać się.
Wyszedł więc sobie, pozostawiając palącą się lampkę naftową w pustym domu, uśpionym, wstrząsanym od czasu do czasu gwałtownym hukiem pociągu.
Na dworze Jakób zdziwiony został łagodnem powietrzem. Zapewne deszcz jeszcze będzie padał. Na niebie mgła mleczna, bezkształtna, rozproszyła się, a księżyc w pełni, którego nie widać było po za nią, oświetlał całe sklepienie czerwonawym blaskiem.
Wyraźnie też dawały się widzieć pola, na których pagórki i drzewa odbijały się czarną masą w tem oświetleniu jednostajnem i martwem.
Obszedł niewielki sad. Potem zamierzył iść w stronę Doinville, gdyż droga była tam mniej przykra. Ale widok domu samotnego, stojącego na drugim brzegu linji kolejowej, przyciągnął go i poszedł przez plant.
Dom ten znał dobrze podczas każdej podróży, przyglądał mu się wśród turkotu lokomotywy i zawsze na nim sprawiał wrażenie, choć sam nie wiedział dlaczego. Czuł, jakgdyby wywrzeć on miał wpływ na jego życie.
Za każdym razem doznawał najprzód obawy, czy go zastanie na miejscu, a później znów doświadczał jakiegoś niemiłego uczucia, że znów go zobaczył.
Nigdy nie widział, ażeby w tym domu były drzwi otwarte lub okna, a dowiedział się tylko tyle, ze należał on do prezesa Grandmorrina.