Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 1.djvu/66

Ta strona została przepisana.

— Widzisz, mama nie dobrze zrobiła, że wyszła za mąż za Misarda. To się dla niej źle skończy. Ja się tam w to nie wtrącam, bo każdy ma dość swych kłopotów, nieprawdaż? A przytem matka każe mi zaraz iść spać, kiedy się w co wdam... Niechże sobie sama radzi, jak umie. Ja żyję na dworze. Myślę o tem, co będzie później. O! wiesz, widziałam, jakeś przejeżdżał dziś ze swą maszyną... Ot, patrz, w tamtych krzakach siedziałam, Ale ty nigdy nie patrzysz... A ja ci powiem, o czem myślę, ale nie teraz, później, kiedy będziemy zupełnie dobrymi przyjaciółmi....
Upuściła nożyce, a on wciąż niemy, wziął ją za ręce. Ucieszona pozwoliła mu na to. Jednakże kiedy je poniósł do warg palących, wzdrygnęła się w poczuciu dziewiczości. Postawę przybrała obronną na tę zaczepkę mężczyzny.
— Nie! daj mi spokój, nie chcę!... Siedź spokojnie... porozmawiajmy... Mężczyźni zaraz mają takie myśli... O! gdybym ci powtórzyła, co mi Ludwika opowiedziała tego dnia, kiedy umarła u Cabucha... Zresztą, wiedziałam już ja o procesie, bo widziałam jego świństwa, kiedy tu przychodził z młodemi dziewczętami... Jest między niemi jedna, której nikt nie podejrzewa, a którą wydał zamąż.
On nie słyszał jej i nie słuchał.
Pochwycił ją gwałtownie i brutalnie usta jej rozgniatał swemi.
Krzyknęła zlekka, skarga się jej ozwała tak głęboka, a tak łagodna, że w niej brzmiało wyznanie długo tajonego uczucia.
Ale walczyła z nim instynktownie, choćby przez chęć, ażeby nie być pokonaną.