Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 1.djvu/70

Ta strona została przepisana.

Na myśl tą, ból go przejmował taki, jakgdyby owe nożyce zatapiał we własne ciało.
Żadne rozumowanie nie uspakajało go; chciał ją zabić, zabiłby ją, gdyby tu była jeszcze, rozpięta, z szyją naga.
Przypomniał sobie dobrze, miał wtedy zaledwie lat szesnaście, gdy go nawiedziła ta choroba, po raz pierwszy, pewnego wieczora, gdy bawił się z małą dziewczynką, córeczką swojej krewnej; zbił ją o mało co nie na śmierć.
Następnego roku pamiętał, jak wyostrzył nóż, ażeby go zatopić w szyi innej małej blondynki, która codzień przechodziła przed bramą jego domu. Miała ona tłuściutką szyje różowiutką gdzie już wybierał miejsce dla pchnięcia, pod uchem.
Potem przyszły inne jeszcze widziadła, cały ich szereg, stawały mu przed oczyma te wszystkie, na które patrzył z chęcią zamordowania kobiety spotkane na ulicy, to znów sąsiadki, zwłaszcza jedna z nich, młoda mążateczka, która siedziała przy nim w teatrze śmiała się głośno, bardzo głośno i od której musiał uciec podczas antraktu, z obawy, ażeby jej nie zabic.
Ponieważ ich nie znał, skąd nabierał takiego względem nich rozwścieczenia? bo za każdym razem był to jakby atak nagłej ślepej wściekłości, pragnienia wciąż się odradzającego, pomszczenia zniewag dawnych, których nawet nie mógł sobie dobrze przyminać.
Pochodziło to z tak dawnych czasów, od tego zła jakie kobiety wyrządziły kiedykolwiek mężczyznom z chęci odwetu, przeszłego z mężczyzny na mężczyznę, odwetu za pierwsze wiarołomstwo w jaskiniach pierwotnych.
I czuł także podczas ataku potrzebą walki, dla