Widział, jak jego koledzy ze szkoły, ci, którzy powychodzili z drugiej lub trzeciej klasy, zostali tyko robotnikami, smarownikami i żenili się z kobietami prostemi, które pokazywały się tylko niekiedy, w porze odjazdu pociągu, przynosząc im koszyk, z zapasami na drogą.
Koledzy zaś ambitniejsi, zwłaszcza ci, którzy pokończyli szkoły, zwlekali z ożenieniem się aż do czasu gdy mogli zostać magazynierami, spodziewając się wtedy za żonę wziąć mieszczankę, damę kapeluszową.
On uciekał od kobiet, nic go to nie obchodziło. On nigdy się nie ożeni, on całe życie miał jeździć sam, ciągle i ciągle bez odpoczynku.
Wszyscy też zwierzchnicy stawiali go za przykład, bo nie pił, nie latał; tylko koledzy żonaci żartowali sobie z takiej wstrzemięźliwości, inni zaś niepokoili się, gdy oddawał się swemu smutkowi, milczący, z oczyma wybladlemi, cerą ceglastą.
W małym pokoiku, przy ulicy Cardivet, skąd widać było remizę kolejową w Batignolle, ileż godzin tam spędził, wszystkie godziny wolne, zamknięty jak mnich w głębi celi, zwalczając żądze swe silą snu.
Jakób usiłował podnieść się.
Bo cóż robił tu w trawie, podczas wilgotnej i mglistej nocy ciemnej.
Okolica tonęła w ciemnościach, światło było tylko na niebie, gęsta mgła tworzyła olbrzymią kopułę ze szkła matowego, którą księżyc, schowany z tyłu oświetlał bladym odbłyskiem żółtawym; a horyzont czarny spał w nieruchomości śmierci.
No! musiało być około dziewiątej, najlepiej było powrócić do domu i położyć się spać.
Lecz w odrętwieniu swem widział już, jak idzie
Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 1.djvu/72
Ta strona została przepisana.