naodwrót do Misarda, wchodzi na schody, wyciąga się na sianie, obok izdebki Flory, a od niej oddziela go tylko proste przeforsztowanie z tarcic.
Ona byłaby tam, słyszałby jej oddech; wiedział że drzwi nigdy nie zamyka, że mógłby do niej wejść.
I znowu go przejął dreszcz gwałtowny, gdy sobie wyobraził tą dziewczyną rozebraną, z ciałem ciepłem jeszcze od snu; płacz konwulsyjny rzucił go znów na ziemią.
On ją chciał zabić, chciał ją zabić, mój Boże!
Dusił sią, obumierał na myśl, że poszedłby ją zabić w łóżku, zaraz, gdyby powrócił.
Nicby to nie pomogło, że nie miałby żadnej broni, że głową gniótłby oburącz, dla przemożenia sią; czuł, że choroba, naprzekór jego woli popchnęłaby go ku tym drzwiom, że udusiłby tą dziewczyną.
Nie, nie! raczej noc przepędzić na włóczeniu się po polu, aniżeli tam powrócić.
Jednym skokiem się podniósł i zaczął uciekać.
I znowu pół godziny biegł przez ciemne pole, jakby goniła go cała psiarnia, spuszczona ze sfory.
Skakał na pagórki, zeskakiwał na dół. Raz po raz drogą mu zamknęły dwa strumyki: przeskoczył je, zamaczawszy się po łokcie. Do rozpaczy doprowadzał go krzak, który mu stanął na drodze.
Jedyną jego myślą było iść prosto, coraz dalej, coraz dalej, ażeby uciec przed sobą, ażeby uciec przed tem zwierzęciem wściekłem, które czuł w sobie.
Ono unosiło go jednak, galopowało z nim.
Od siedmiu miesięcy, sądząc, że już je wypędził od siebie, zajmował się bardziej innymi, niż sobą teraz znowu się zaczynało, teraz znów potrzeba się byo z niem bić, ażeby się nie rzuciło na pierwszą, przypadkiem potrąconą kobietę.
Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 1.djvu/73
Ta strona została przepisana.