Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 1.djvu/74

Ta strona została przepisana.

Jednakże wielka cisza i rozległa samotność uspakajały go, pozwalały mu marzyć o życiu niemem i samotnem, jak to pustkowie, którędy wciąż szedł, nie napotykając żywej duszy.
Musiał jednak zawrócić w drugą stronę, bo natknął się znów na tor kolejowy, okrążywszy dość duże półkole zarośli, wystających ponad tunelem.
Cofnął się, z żywą obawą i gniewem, ażeby nie natrafić na ludzi. Potem, chcąc drogę przeciąć, poza wyjściem, zabłądził; znalazł się znów przed płotem kolejowym, tuż przy wyjściu z podziemia, naprzeciw łąki, gdzie szlochał przed chwilą.
Zwyciężony szedł teraz wolno, gdy huk pociągu, dolatujący z głębin ziemi, lekki z początku, lecz coraz bardziej się wzmagający, zatrzymał go na miejscu.
Był to pociąg pospieszny do Hawru, który wyszedł z Paryża o godzinie wpół do siódmej, a przejeżdżał tędy o godzinie 9 minut 25, pociąg, którym, co dwa dni jeździł.
Jakób widział, jak najprzód czarna paszcza tunelu, oświetlała się, niby otwór pieca, gdy w nim drzewo zapłonie.
Potem z łoskotem, przez siebie sprawionym, wysunęła się lokomotywa, olśniewając swem dużem okiem okrągłem, latarnią przednią, której ogień przedarł ciemności i rzucał na szyny podwójną linje płomieni.
Było to jednak zjawisko błyskawiczne.
Natychmiast nastąpiły wagony, małe, kwadratowo szybki w drzwiczkach, z których padały gwałtowne błyski, a przedziały pełne pasażerów, przelatywały z taką szybkością, że oko ledwie dowierzało potem owemu przemijającemu widokowi.
A w tej krótkiej chwili, krótszej niźli sekunda.