Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 1.djvu/77

Ta strona została przepisana.

W tejże chwili Jakób usłyszał ponad głowa uderzenia przygłuszone.
Tak był przelękniony, że skoczył z miejsca.
— To nic — podchwycił ojciec — to Flora tam chodzi.
I młodzieniec rzeczywiście poznał stąpanie nóg bosych po podłodze. Musiała nań czekać, musiała go słyszeć przez drzwi, nawpół uchylone.
— Idę z panem — podjął. — A czyś pan pewien, że umarł?
— O! tak mi się zdaje. Przy latarni lepiej się zobaczy.
— I cóż pan o tem myślisz? Wypadek, nieprawdaż?
— Być może. Zapewne jaki zuch rzucił się pod pociąg, a może który z podróżnych wyskoczył z wagonu.
Jakób wstrząsnął się.
— Chodź pan prędzej, chodź!
Nigdy go nie ogarniała taka gorączka zobaczenia, dowiedzenia się. Po za domem, gdy towarzysz jego, bez najmniejszego wzruszenia szedł plantem, bujając latarnią, której smuga światła pełzała po szynach, on biegł naprzód gniewny na tę powolność.
Było to jakby pragnienie fizyczne, ten ogień wewnętrzny, który przyspiesza kroki kochanków, w godzinach schadzki.
Bał się tego, co go tam czekało, a jednak leciał tam wszystkiemi mięśniami członków.
Kiedy przybył, kiedy o mało co się nie potknął o czarną masę, wydłużoną na zakręcie plantu, stanął jak wryty, wstrząśnięty dreszczem od stóp do głowy.
A żal jego, że nie mógł nic wyraźnie rozróż-