Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 1.djvu/80

Ta strona została przepisana.

siła się ciągle ku Hawrowi na zbliżającą się uroczystość.
Dziecko jakieś płaszczyło sobie nos na szybie, przyglądając się ciemnej okolicy, a młoda kobieta opuszczała okno i wyrzucała papier, powalany masłem i lukrem.
Już pociąg wesoły mknął dalej, nie troszcząc się wcale o trupa, którego jego koła dotykały.
A trup leżał wciąż na twarzy, oświetlony niewyraźnie latarnią, pośród melancholicznego spokoju nocy.
Wtedy Jakóba zdjęła chęć zobaczyć ranę, póki sam był.
Niepokój go powstrzymywał, myśl, że gdy dotknie się głowy, mogą to zauważyć.
Obliczył sobie, że Misard nie był w stanie wcześniej wrócić z zawiadowcą stacji, niż za trzy kwadranse.
I pozwalał upływać minutom, myślał o tym Misardzie, o tym cherlaku, tak powolnym, tak spokojnym, który także miał śmiałość zabijać najspokojniej w świecie trucizną.
Więc zabić było łatwą rzeczą?
Zbliżył się, myśl zobaczenia rany kłuła go tak ostro, że ciało go paliło.
Zobaczyć, jak to zrobiono i co popłynęło, zobaczyć dziurę czerwoną!
Jak ułoży głowę starannie, nikt się nie dowie.
Ale bał się jeszcze czego innego, choć nie chciał się do tego przed sobą przyznać, w wahaniu swojem, bał się krwi.
Zawsze i we wszystkiem to przerażenie budziło się u niego jednocześnie z pragnieniem.
Jeszcze kwadrans mógł być sam i już miał się